Jako że nas, strzelców wiatrowych, niewielu a strzelectwo sportowe stało się sportem niszowym w kraju, w dodatku budząc negatywne emocje, wynikające zazwyczaj z niedoinformowania, przyzwyczajenia ludzi do stawiania hipotez i wyciągania wniosków bez znajomości całego tematu, pomyślałem sobie tak: zacznij od siebie.
W związku z taką filozoficzną myślą, powalającą głębią znaczenia, powziąłem chytry plan wciągnięcia rodziny w strzelctwo wiatrówkowe.
Niestety, primo: żona strzeliła raz ze sprężyny, ramię zabolało i się skończyła zabawa.
Secundo: Jak zaczynałem strzelanie w sierpniu zeszłego roku, rodzina patrzyła lekkim wilkiem, drżąc ze strachu przed policją, reakcjami sąsiadów, martwiąc się o setki, jeśli nie tysiące zastrzelonych przeze mnie psów, kotów i ptaków. Po rzeczowej dyskusji, popartej aktami prawnymi, mogę spokojnie strzelać na działce, aczkolwiek pewien dystans rodziny pozostał.
Natomiast w ramach chytrego planu zacząłem powoli w strzelanie wciągać córkę - przez zabawy z CP99C, wątki z zakresu bezpiecznego strzelania i technik strzeleckich wplątywane w rozmowy, itd. Oczywiście, pierwszy kontakt młodej z pistoletem spowodował spazmy małżonki, zaklęcia typu "nigdy więcej" i co tam sobie każdy dopowie. Ale byłem twardy. Podstępny. Cierpliwy.
I wczoraj nastąpiło ukoronowanie moich trudów. Oto wyniki:
Córka, lat 7, pierwsze w życiu ostre strzelanie, 5m. postawa siedząca z podpórką, Twinmaster, otwarte przyrządy celownicze.



Normalnie pękam z dumy. I w dodatku nikt złego słowa nie powiedział, jak młoda biegała po domu z tarczami i chwaliła się wynikiem. I, póki co, chce powtórki. Mam nadzieję, że zatrybi, a wtedy w Wiernej, na zlocie, postaram się, żeby miała coś swojego do strzelania.
Można?? Można!!
Temat będę kontynuował, choćby po to, żeby dodatkowo córkę zmotywować.
A może wyjdzie z tego jakieś "strzelecka zielona szkoła"
