Wstałem dzisiaj rano i przypomniał mi się durny sen jaki śnił mi się tej nocy.
Chciałem założyć lupkę na karabinek (lupka leży od paru miesięcy na półce, ostatni raz używałem jej przy testowaniu HW40).
Wyjmuję ją z pudełka i co - grzechotka, tylna soczewka lata na boki.
Stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia, więc wziąłem scyzoryk, suwmiarkę i Jazda!
Przetarłem oczy, wstałem spojrzałem na biurko...
Leżał tam scyzoryk, suwmiarka, ściereczki do obiektywów suche i mokre, no i BT 3-9x40.
Na początku nie wierzyłem, ale ostał się jeden odcisk palucha na soczewce

Nie wiem jak to zrobiłem, ostatnio chodzę niedospany i wieczory mi się "rozpływają"
W pełni władz umysłowych na pewno bym tego nie zrobił, choćby w obawie o krzyż.
Sprawdziłem lupkę, nie grzechocze, ostrzy jak trzeba (no ma ten odcisk), no i azot na pewno zrobił fruuuuu... Nie wiem co o tym myśleć, bo nawet nie jestem na 100% pewien, że grzechotała. Nie pamiętam

--------------------
dla jasności, nic tego dnia nie piłem alkoholowego. Może powinienem.